• 12-636-18-51
  • wydawnictwo@plantpress.pl
ogrodinfo.pl
sad24.pl
warzywa.pl
Numer 04/2003

PRACUJEMY NIE TYLKO Z SADOWNIKAMI

Przed nowym sezonem produkcyjnym odwiedziliśmy jedną z najbardziej znanych sadownikom firm zaopatrujących ogrodnictwo w preparaty ochrony roślin i inne środki produkcji — Agrosimex Sp. z o.o. w Golianach koło Grójca. Oto zapis rozmowy z jej właścicielami — Wiesławą i Leszkiem Barańskimi.

WIESŁAWA I LESZEK BARAŃSCY


Redakcja: Zacznijmy od początków...
Wiesława i Leszek Barańscy: W 1991 roku działalność rozpoczęliśmy od importu środków ochrony roślin z Czechosłowacji i Węgier. W byłym bloku wschodnim temu drugiemu z wymienionych państw przeznaczono rolę głównego producenta środków chemicznych dla rolnictwa. Polska miała w swoim dorobku tylko kilka oryginalnych, własnych syntez substancji aktywnych — tlenochlorek miedzi, karbendazym, MCPA, 2,4-D. Mieliśmy też własną siarkę... Inne krajowe gotowe preparaty handlowe powstawały przez mieszanie importowanych koncentratów i innych komponentów. Dla porównania: jedna tylko fabryka w Izraelu jest w posiadaniu około pięćdziesięciu substancji czynnych — na ich syntezach zarabia się najlepiej. Właśnie izraelskie środki ochrony roślin były kolejnymi, jakie importowaliśmy. Zaczynaliśmy w okresie dobrej koniunktury w sadownictwie. Producenci owoców chętnie sięgali po, od niedawna dopiero dostępne bez administracyjnych ograniczeń, środki ochrony roślin. Jeszcze wyprzedawano preparaty podarowane Polsce w 1990 roku przez Unię Europejską, ale sadownicy szukali już świeżych.

— Potem było już "z górki"?
Szybko zorganizowaliśmy handel detaliczny. Pierwszym punktem sprzedaży było pomieszczenie w naszym gospodarstwie sadowniczym w Górkach, pierwszej siedzibie firmy. Później rzeczywiście poszliśmy z tej Górki — siedzibę przenieśliśmy do Golian i otwieraliśmy sklepy — kolejno w Belsku Małym, Warce, Błędowie, Konarach, Mogielnicy i Grójcu, w którym, poza sklepem z preparatami ochrony roślin, w marcu uruchomiliśmy duży pawilon z pełnym asortymentem środków produkcji ogrodniczej. Współpracujemy z siecią około 150 sklepów zaopatrzenia ogrodniczego w całym kraju. .

— Agrosimex zaopatruje wyłącznie sadowników?
Importowane przez Agrosimex preparaty — jest ich około 50, głównie produkcji Makhteshim Agan, Cerexagri i Chimac-Agriphar — mogą zapewnić całkowitą ochronę sadu. Jesteśmy także dystrybutorem produktów wielu koncernów fitofarmaceutycznych (Bayer, BASF, Syngenta, Monsanto, Arysta, Sumi-Agro, F&N Agro), co daje sadownikom możliwość pełnego wyboru. Od kilku lat naszą ofertę handlową rozszerzamy z myślą o warzywnictwie, między innymi jesteśmy dystrybutorem powszechnie używanego w tym dziale ogrodnictwa Penncozebu 80 WP. Jesteśmy również przygotowani do obsługi rolników — mamy preparaty do ochrony zbóż i innych upraw rolniczych. W Błoniu koło Sochaczewa stworzyliśmy centrum logistyczne, w którym prowadzimy hurtową sprzedaż importowanych przez nas preparatów, a oprócz tego własne produkty przechowują firmy Bayer, Monsanto, Arysta, Crompton, F&N Agro. .
Szacujemy, że sadownicy zapewniają nam około połowy obrotów, plantatorzy warzyw — już jedną trzecią, a pozostałe prawie 20% daje Agrosimeksowi zaopatrywanie rolników. Po dwunastu latach pracy firmy ostatni bilans roczny zamknęliśmy kwotą 90 mln złotych. .

— Jak Państwo oceniacie miejsce swojej firmy na rynku?
W hurtowej sprzedaży preparatów dla polskiego sadownictwa Agrosimex ma około 30% udziału, w rejonie grójeckim nasz hurt stanowi 30%, sprzedaż detaliczna więcej — do 50%. Mimo bardzo trudnych dla sadownictwa ostatnich dwóch sezonów odnotowujemy wzrost liczby klientów — szybszy, niż by to wynikało z rozszerzania się naszej sieci. Udało się to dzięki dobrej organizacji pracy działów marketingu i sprzedaży oraz zapewnieniu ciągłości dostaw preparatów do sklepów.
Naszym klientom pomagamy organizując dla nich doradztwo w sklepach, szkolenia — także wycieczki krajowe i zagraniczne, zaopatrujemy ich w aktualne programy ochrony. Wspólnie z Hydro Poland przeprowadzamy bezpłatne badanie gleby w sadach. Prowadzimy także sygnalizację infekcji parchem — przez internet i za pomocą SMS-ów. .

— Jakie są Wasze prognozy rozwoju rynku środków ochrony roślin?
Polityka działających u nas koncernów fitofarmaceutycznych ewoluuje. Najpierw każdy starał się zdobyć jak największy udział w polskim rynku. Dystrybutorom swoich produktów firmy przekazywały towar nawet bez finansowych zabezpieczeń, a ci sprzedawali często na podobnych warunkach dalej. Teraz koncerny prowadzą bardziej restrykcyjną politykę wobec swoich partnerów, stawiają warunki, jakich ci często nie są w stanie spełnić. Wiele firm sprzedających środki ochrony roślin bankrutuje. W handlu tymi produktami średnia marża wynosi 4–5%. Przy, jakże częstej, niewypłacalności klientów bardzo łatwo stracić płynność finansową i "położyć" firmę...
Na północy i zachodzie Polski duże, zachodnioeuropejskie firmy dotrą do końcowego odbiorcy. W pozostałych regionach kraju — gdzie przeważa rozdrobnione rolnictwo — raczej nie. Po wejściu do Unii Europejskiej spodziewamy się zwiększenia aktywności niemieckich i skandynawskich dystrybutorów środków ochrony roślin.
Jeśli nie wzrośnie kurs dolara, w najbliższych latach można oczekiwać spadku cen wielu środków ochrony roślin. Już staniały, na przykład, Score 250 EC i Chorus 75 WG. Niektóre preparaty już dzisiaj są tańsze za granicą, niż u nas. Zwiększy się też sprzedaż generyków. .

— Słyszy się o niezgodnym z zaleceniami wykorzystywaniu środków ochrony roślin?
Nie jest to powszechne, ale takie praktyki spotyka się w naszym rejonie. Sadownicy są dobrze wykształceni, czytają uważnie programy ochrony, etykiety preparatów, słuchają... Przestają używać cieczy kalifornijskiej — preparaty przeznaczone dla upraw rolniczych są tańsze, wygodniejsze w użyciu. To niebezpieczna gra — łatwo o wywołanie odporności patogenów, skażenie owoców pozostałościami (często tańszy, "rolniczy", preparat ma dwa składniki, z których tylko jeden jest dopuszczony do użycia w sadach). Sadownik może sporo stracić — w razie wystąpienia jakichś skutków ubocznych nie ma prawa do reklamacji. Co gorsza jednak — skutkiem takiej taniej ochrony może być zablokowanie sprzedaży owoców z całego regionu lub nawet kraju. Mamy tego przykłady — nasi konkurenci na rynku europejskim rozsiewają wieści o skażeniu polskich jabłek pozostałościami niedozwolonych substancji. Nie mają dowodów na te twierdzenia, ale co zrobimy, jak je znajdą... .

— Skoro zeszło nam na niebezpieczeństwa — co z zarazą ogniową?
Jest w regionie i tak już pozostanie... Można z nią walczyć, ale trudno o optymizm. Część sadowników traktuje polecenie inspektora IORiN nakazujące wycięcie choćby jednego drzewa jako zamach na prawa człowieka i obywatela. Dla wielu konieczność wybrania się do Grójca po zaświadczenie uprawniające do zakupu Hortocyny jest ponad siły i możliwości — wybierają "nicnierobienie"... Ale też bywa i tak, że w długie majowe weekendy nie można zdobyć potrzebnego papierka, a zaraza nie czeka. Wystąpiliśmy więc o ułatwienia w wydawaniu tych zezwoleń na zakup Hortocyny — wszystkim nam powinno zależeć na utrzymaniu tej choroby w ryzach. .

— Dziękujemy za rozmowę.
Rozmawiali: Piotr Grel, Marek Kawalec