Podobny mechanizm zadziałał w przypadku polskich jabłek eksportowanych do Czech. W sezonie 2001/02 ich sprzedaż na czeskim rynku wzrosła z kilkudziesięciu do około 20 000 ton. Równocześnie prawie o połowę spadła tam sprzedaż jabłek włoskich (z 20 000 ton do 11 000 ton). Nagle okazało się jednak, że polskie owoce są zatrute streptomycyną oraz etefonem i szkodliwe dla zdrowia. W czeskiej prasie fachowej i na spotkaniach sadowników pisano i mówiono o tym wielokrotnie. Wspominam o tej niesmacznej sprawie ponownie, ponieważ doczekała się zakończenia. Ale czy na pewno jest ono szczęśliwe? Podejrzenia wyszły z czeskiej Unii Sadowniczej. Pod koniec 2002 roku zwróciła się ona do Państwowej Inspekcji Rolno-Spożywczej Republiki Czeskiej o przebadanie obecności substancji szkodliwych dla zdrowia w polskich jabłkach. W 26 z 50 prób stwierdzono zawartość środków ochrony roślin, ale w ilościach śladowych, nieprzekraczających dopuszczalnych norm i niemających żadnego wpływu na zdrowie konsumentów. Na początku bieżącego roku kontrolę powtórzono i nie wykazała ona obecności nawet śladowych ilości tych substancji, co jest zgodne z wynikami badań polskiego Instytutu Ochrony Roślin, który nie stwierdził pozostałości środków ochrony roślin w 300 przebadanych próbach jabłek.
O ile sprawa rzekomej szkodliwości polskich jabłek była w czeskiej prasie szeroko komentowana, o tyle wynikom wspomnianych późniejszych kontroli poświęcono tylko jedną krótką wzmiankę w fachowym periodyku "Hospodarskie Noviny". Niby więc sprawiedliwości stało się zadość. W styczniu i lutym 2002 roku Czesi sprowadzili jednak z zagranicy około 9000 ton jabłek, w tym roku — jedynie 3900 ton. Wynika to przede wszystkim ze znacznego spadku dostaw z Polski. Sprzedaż jabłek czeskich wzrosła w stosunku do danych z ubiegłego roku o 57%, a ich średnia cena z 9 do 12 koron. Na początku kwietnia oceniano, że do końca sezonu na rynek tego kraju trafi jeszcze około 20 000 ton jabłek, zwłaszcza odmian "białych", z grupy 'G. Deliciousa'. Powszechnie wiadomo, że takich w Polsce nie mamy w nadmiarze. Mają je natomiast Włosi. Prawo rzymskie sformułowało zasadę, że przestępstwo popełnia ten, kto odnosi z tego korzyść i z pewnością stwierdzenie to nie znalazło się w kanonie przypadkowo. Dla odmiany, w Niemczech słychać o polskim chlorku wapnia, w którym zawartość metali ciężkich przekracza normy. Nie ulega wątpliwości, że należy coś zrobić w obronie dobrego imienia polskich jabłek. Dobrym początkiem mogą być publikacje w prasie fachowej, takiej jak "Hasło Ogrodnicze". To jednak za mało. Potrzebna jest duża kampania z udziałem mediów, docierających nie tylko do producentów, ale przede wszystkim do konsumentów owoców i to nie tylko w kraju. Niezłym pomysłem wydaje mi się także akcja pod roboczym hasłem "Polskie jabłko zamiast Coca Coli". Przecież w polskich szkołach także można sprzedawać jabłka w automatach, podobnie jak się to robi we Włoszech, w Szwajcarii czy we Francji. | |||
| |||
Różne oceny eksportu | |||
Ponieważ 'Idared' się kończył, panowało na ogół rozczarowanie zarówno stagnacją cen, jak też wielkością eksportu. Zwiększyło się natomiast zainteresowanie innymi odmianami. 'ampion', inaczej niż w poprzednich miesiącach, stał się poszukiwany, ale po cenach 'Idareda'. Zważywszy na walory smakowe tej odmiany oraz fakt, że na początku kwietnia były to już owoce wyłącznie z chłodni — producenci kręcili głowami z dezaprobatą. Znacznie wyższe były w tym samym czasie notowania jabłek z grupy Jonagolda. Zainteresowanie było spore, a ceny niezłe. Za owoce o średnicy 7,5 cm i więcej można było otrzymać 0,75–0,9 zł/kg ('Jonica'), a nawet 1,0–1,1 zł/kg ('Jonagored'). Poza konkurencją były tylko jabłka "białe" ('G. Delicious', 'Mutsu') nadal bardzo poszukiwane i relatywnie drogie — nawet po 1,3 zł/kg. Ostatnio przeczytałem i usłyszałem wiele czarnych wróżb dotyczących możliwości rozwoju eksportu polskich jabłek w nadchodzących latach. Do zrobienia jest rzeczywiście wiele, ale sporo się też dzieje. W sektorze produkcji owoców mamy zaledwie kilkanaście organizacji producenckich i zwykle nie spełniają one jeszcze wymagań prawa unijnego. Z reguły są to jednak podmioty gospodarcze, jak na polskie warunki, duże. To jeden ważny plus. Drugi jest taki, że obecnie obserwuje się już coś z efektu kuli śnieżnej — szeregi członków organizacji producenckich (sadowników dysponujących sporą ilością jabłek) zaczynają rosnąć. Nowi członkowie przyjmowani są jednak do nich ostrożnie i po namyśle. * - współczynnik konkurencyjności cenowej (ceny jabłek importowanych/ceny jabłek krajowych 1)- odmiana 'Granny Smith' | |||
| |||
Ożywienie na rynku krajowym | |||
Pod koniec marca i na początku kwietnia znaczne zmniejszyła się podaż jabłek. W pierwszy czwartek kwietnia na przykład, na rynku hurtowym w Broniszach była ich tylko "jedna alejka", podczas gdy wcześniej bywały trzy lub cztery. Na ogół wzrosły także ceny. Po raz pierwszy w tym sezonie średnia cena wyliczona z notowań wszystkich odmian przekroczyła złotówkę za kilogram. W drugiej połowie marca rekordy pod tym względem biły 'Boskoop' oraz 'Boiken'. Ten pierwszy "płaci" raczej rzadko i owocuje przemiennie, a w ubiegłym roku w większości mazowieckich sadów "wypoczywał" (w nadchodzącym sezonie mogą być kłopoty ze sprzedażą tych jabłek). 'Boiken' — którego już mało kto uprawia — "trzyma cenę" (jeśli owoce są dobrej jakości), zwłaszcza wiosną. Zapewne ze względu na zainteresowanie eksportem, nieco zdrożały Jonagoldy. Droższy był 'Ligol', a nawet 'Cortland' i 'Lobo'. Trudno było już jednak o 'Cortlanda' bez śladów oparzelizny powierzchniowej. Nie zmieniły się ceny 'Elise' oraz 'Gali' (najlepiej było sprzedać ją wprost z sadu jesienią), a staniał 'ampion'.
Początek kwietnia jest zwykle okresem przełomowym. Kończą się jabłka ze zwykłych chłodni, zaś zaczynają z "kontroli". Ostrożniejsi obserwatorzy przestrzegali, że owoców wkrótce znacznie przybędzie i może dojść do załamania rynku. Wiele będzie zależeć w tym okresie od pogody. Śnieżna wiosna w kwietniu nieźle wróży rynkowi jabłek. Długotrwałe chłody oznaczają bowiem małe ilości i wysokie ceny nowalijek. W przeciwnym razie koniunktura skończy się szybko. Doświadczenia z ostatnich lat skłaniają do dużej ostrożności w prognozowaniu cen jabłek w nadchodzących miesiącach, zwłaszcza że mniej mieliśmy w ubiegłym roku przede wszystkim owoców przemysłowych. Podaż deserowych była podobna do tej z 2001 roku. Taką diagnozę potwierdzały zarówno ceny jabłek przemysłowych, jak i koncentratu soku jabłkowego w Europie. Jesienią ubiegłego roku za tonę polskiego koncentratu płacono do 700 euro, na początku kwietnia — do 850 euro. Ceny tego samego produktu, ale z Niemiec przekraczały nawet 900 euro za tonę. Było to spowodowane niewielkimi zapasami u głównych światowych producentów (w tym i w Polsce). Jest to więc niezła prognoza na nadchodzący sezon. |