• 12-636-18-51
  • wydawnictwo@plantpress.pl
ogrodinfo.pl
sad24.pl
warzywa.pl
Numer 10/2003

JESTEŚMY SPOKOJNI O ZBYT

Anna Wize: Wśród ogrodników Wasze gospodarstwo jest podawane za przykład — ze względu na dobrą produkcję i organizację pracy, dobrze zorganizowaną sprzedaż. Nagroda Gospodarcza Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej jest potwierdzeniem mocnej pozycji Gospodarstwa Ogrodniczego T. Mularski. Jaka jest Pańska recepta na sukces?

Tadeusz Mularski: Praca, praca i jeszcze raz praca, oczywiście — poparta wiedzą, doświadczeniem oraz dobrym wyczuciem ogrodnictwa. Ważne jest też zamiłowanie do tego zawodu, a nawet pewna intuicja. Przykładowo zdarza mi się, że budzę się w środku nocy, dzwonię do osoby mającej dyżur w szklarniach i mówię — uważajcie, bo zaraz może się stać to i to. I zazwyczaj moje przewidywania się sprawdzają. Poza tym my zawsze "wyprzedzamy" pracę i nigdy nie robimy tego, co mielibyśmy zrobić dziś, zawsze wykonujemy to, co powinniśmy zrobić za tydzień czy za kilka tygodni. No i cały czas inwestujemy w naszą uprawę — nie odkładamy pieniędzy na konto, tylko inwestujemy, a to przynosi określone korzyści.

AW: Ile kilogramów z metra kwadratowego można dziś uzyskać w nowocześnie prowadzonej uprawie pomidorów?

TM: W naszych obiektach uzyskujemy dużo ponad40 kg/m2, w nowej szklarni liczymy na ponad 50 kg/m2. Postawiliśmy na jedno — gdy przyszedł czas przemian, kupiliśmy najnowsze technologie w Europie, opanowaliśmy je i nadal ciągle się uczymy, coś dokupujemy, zmieniamy, modernizujemy. Mamy swoje metody uprawy, trochę inne niż większość producentów w Polsce — bo na przykład niemal cały czas dogrzewamy pomidory. Ogrzewanie dolne mamy włączone praktycznie przez cały rok. Nie grzejemy tylko wtedy, gdy latem w nocy temperatura przekracza 18°C, ale już przy 17°C dogrzewamy uprawę.

AW: A w jakim kierunku zmierzają najnowsze inwestycje? W informacjach, które publikowano po otrzymaniu przez Wasze gospodarstwo nagrody gospodarczej, można było przeczytać, że duży nacisk kładziecie na ochronę środowiska.

TM: Tak, oczywiście ochrona biologiczna i zapylanie pomidorów przez trzmiele są już standardem w nowoczesnej uprawie. Poza dezynfekcją szklarni po uprawie i dwoma, trzema zabiegami preparatami grzybobójczymi nie używamy innych środków chemicznych I czy II klasy. Pracują u nas, na przykład, kombajny do zbioru resztek roślinnych w czasie likwidacji uprawy, więc nie zaśmiecamy już nimi środowiska. Mamy również supernowoczesne kotłownie gazowe, które eliminują emisję dwutlenku węgla przez komin — po oczyszczeniu wykorzystujemy go do dokarmiania roślin. Kotłownie te są wyposażone w zbiorniki na ciepło. W dzień, w czasie, gdy wytwarza się dwutlenek węgla, "nadmiar" ciepła jest magazynowany, a później jest ono wykorzystywane w nocy do ogrzewania uprawy.
W większości szklarni funkcjonuje zamknięty obieg pożywki — zbieramy ją i wykorzystujemy do nawożenia sadów czy plantacji wierzby energetycznej. Rozpoczynamy powoli uprawę tej wierzby, w tym roku mamy 8 hektarów, w przyszłym chcemy mieć 100 ha, a za trzy lata przymierzamy się do 1000 ha. Będziemy ją wykorzystywać jako opał w naszych obiektach.

AW: Wprowadzacie obecnie nowoczesny system kontroli jakości HACCP, wkrótce macie otrzymać także certyfikat ISO. Jak wygląda to w praktyce i czy jest to duże obciążenie finansowe dla gospodarstwa?

TM: Koszt wdrożenia tych systemów wynosi około 100 tysięcy złotych na wszystkie nasze zakłady, więc nie jest to drogie. Wymaga natomiast niesamowitej ilości godzin szkolenia pracowników. Każdy musi mieć określone procedury pracy dla swojego stanowiska, dotyczy to nawet wynoszenia śmieci z szatni — wszystko jest obwarowane procedurami, co jest z jednej strony bardzo uciążliwe, ale też pozwala na lepszą kontrolę produkcji. Jeszcze
w tym roku powinniśmy otrzymać certyfikaty — teraz czekamy już tylko na audyty. Wprowadzanie HACCP i ISO trwało długo, ale zrobiliśmy to bardzo dobrze.

AW: A czy posiadanie tych certyfikatów może mieć wpływ na wyniki sprzedaży?

TM: Według mnie, na krajowym rynku obecnie prawie nikt nie zwraca uwagi na takie certyfikaty, są one natomiast istotne przy eksporcie, a my obecnie eksportujemy już 95% swoich pomidorów — do Francji, Belgii, Niemiec, Czech, Słowacji, nawet do Anglii. Odbiorcy oceniają nasze pomidory bardzo dobrze. Czasem moglibyśmy sprzedać nawet więcej niż możemy wyprodukować — szczególnie, gdy na Zachodzie ceny idą w górę — jak chociażby na początku września. Pomidory na tamtejszych giełdach kosztowały wtedy 2–2,5 euro. Mamy podpisane stałe kontrakty, na przykład do Paryża sprzedajemy pomidory od czerwca do września za stałą cenę. Jest to korzystny kontrakt. Eksportując pomidory można uzyskać nawet trzykrotnie wyższą cenę niż latem na rynku krajowym.

AW: A czym, oprócz cen, różni się handel z odbiorcami zagranicznymi i krajowymi?

TM: Jeśli za granicą mamy stałe umowy, to jesteśmy spokojni o zbyt. Natomiast w Polsce wszyscy logiści czy dystrybutorzy walczą o cenę. Zdarza się, że krajowy odbiorca rano zamawia towar, a w południe dzwoni, że mu się samochód zepsuł i nie może odebrać pomidorów. Potem widać, że kupił gdzieś taniej, na jakiejś giełdzie.
U nas mamy do czynienia z bardzo silnym konkurowaniem, szczególnie marketów, o ceny. Ja nie wiem, czy markety nawzajem wręcz się nie wykańczają, bo przecież to jest absurd, żeby w sklepie sprzedawać pomidory gruntowe po 79 groszy — jeśli one w Sandomierzu kosztowały 40–50 gr/kg. Cena tego pomidora w markecie powinna wynosić przynajmniej 1,5 zł.

AW: W maju przyszłego roku wstępujemy do Unii Europejskiej, jakie może to przynieść zmiany w produkcji pomidorów w Polsce?

TM: Uważam, że powinniśmy opóźnić rozpoczynanie uprawy o około miesiąc — czyli sadzenie powinno się rozpoczynać w drugiej połowie lutego, tak, żeby zacząć zbierać pomidory w drugiej połowie lub pod koniec kwietnia. Wtedy zaoszczędzi się dużo na ogrzewaniu szklarni, a według mnie, po wejściu do Unii ceny w sezonie letnim będą u nas dużo wyższe, niż do tej pory. Myślę, że średnia roczna powinna się kształtować na poziomie 0,8–0,85 euro. Polscy producenci powinni być spokojni, bo import, jaki do nas przychodzi, te 40–50 tysięcy ton w sezonie jesienno-zimowym, i tak będzie musiał przyjść, bo my wtedy nie mamy pomidorów. Od połowy kwietnia jesteśmy samowystarczalni, nasza produkcja przekracza nawet zapotrzebowanie w kraju. W naszym zasięgu są jednak inne rynki zbytu — czeski, słowacki, niemiecki, czy wschodni — bardzo chłonny.


W TYM SEZONIE TADEUSZ MULARSKI EKSPORTUJE WIĘKSZOŚĆ POMIDORÓW PRODUKOWANYCH W JEGO GOSPODARSTWIE