• 12-636-18-51
  • wydawnictwo@plantpress.pl
ogrodinfo.pl
sad24.pl
warzywa.pl
Numer 02/2004

WARECKIE "OWOCOBRANIE" '2003

W Warce w Ośrodku Kultury, Sportu i Wypoczynku 15 listopada ub. r. odbyła się cykliczna już impreza zwana Owocobraniem. Jej organizatorami byli: Urząd Miejski w Warce, tamtejszy Ośrodek Kultury, Sportu i Wypoczynku oraz Związek Sadowników Rzeczpospolitej Polskiej. Wśród młodzieży z ogrodniczych szkół średnich przeprowadzony został już II drużynowy konkurs wiedzy sadowniczej, który prowadził prof. Kazimierz Tomala z SGGW.

Spółdzielczość szansą dla sadownictwa

"Owocobranie" otworzył burmistrz miasta i gminy Warka Z. Pałczyński. Stwierdził, że jest to święto nie tylko sadowników, ale i całej społeczności lokalnej. Gmina Warka liczy ponad 20000 mieszkańców, z czego połowa mieszka na wsi. Pozostali żyją "w otoczeniu" sadownictwa.

W ubiegłym roku dzięki wyższym cenom owoców miękkich i jabłek przemysłowych była również dobra atmosfera do świętowania. "Owocobranie" odbywało się pod hasłem "Spółdzielczość szansą dla polskiego sadownictwa".

Podczas wykładów dr Zbigniew Jóźwiak z ISK w Skierniewicach omówił sezon przechowalniczy 2003/2004 oraz nowoczesne technologie przechowywania owoców. Dr Waldemar Treder z ISK ze Skierniewic przedstawił nowoczesne techniki nawadniania i fertygacji sadów, a dr Anna Bielenin przedstawiła racjonalną ochronę jabłoni przed parchem.
Tematyka wykładów i dyskusje w kuluarach skupiały się jednak wokół problemów wspólnego działania i sprzedaży owoców teraz i po przystąpieniu do UE. Z dużym zainteresowaniem spotkał się wykład dr. Romualda Izdebskiego z Fundacji Spółdzielczości Wiejskiej z Warszawy na temat szans polskiego sadownictwa po wstąpieniu do UE. Wśród nas są pesymiści, którzy niczego dobrego się od UE nie spodziewają. Są i optymiści, którzy twierdzą, że Unia wszystko za nas załatwi. Prawda leży jednak gdzieś pośrodku — mówił prelegent. Sam krytycznie ocenia wyniki negocjacji, twierdzi jednak, że polityka i prawodawstwo unijne są bardziej korzystne dla rolnictwa i sadownictwa niż dotychczasowa działalność polskich władz. Wydatki na rolnictwo w Polsce w ostatnich latach systematycznie malały. Jeszcze niedawno wynosiły 7% nakładów budżetowych, a obecnie niewiele ponad 2%. Mimo że było wiadomo, iż celem strategicznym było wejście do UE, nasze często zmieniające się władze nie zrobiły nic, ażeby rolnictwo do tego wejścia przygotować. Według prelegenta, dzieje się tak, ponieważ nie ma i nie było w parlamencie sił politycznych, które forsowałyby większe środki na rolnictwo. Z żalem należy stwierdzić, że musimy sięgać po środki z zewnątrz, aby polskim rolnikom było lepiej. Wydatki w Polsce na rolnictwo są 5–6-krotnie mniejsze niż w UE. Wstąpienie do UE daje nam gwarancje pomocy prawnie uregulowanej, czego w Polsce przez ostatnie 14 lat w zasadzie nie było. Ponad połowa budżetu unijnego wspiera od wielu lat rolnictwo. Unijna polityka rolna gwarantuje sadownikom pomoc finansową określoną w zasadach organizacji rynku owoców i warzyw. Przy dużych wydatkach na rolnictwo w UE producenci owoców i warzyw na tle innych sektorów — na przykład produkcji zboża, czy mleka — są jednak dyskryminowani. Coraz mniej jest pieniędzy na wycofywanie produktów z rynku i na dopłaty do eksportu. Od 1988 roku najważniejszą formą dopłat dla sadowników są dopłaty do Funduszy Operacyjnych (FO) organizacji producentów. Pomoc dla organizacji producentów opiera się na zasadzie — większa sprzedaż, większa pomoc. A więc dopłaty są i będą dla tych, którzy zdecydowali się lub zdecydują się wspólnie działać, głównie w zakresie sprzedaży produktów. Osoby te muszą przedstawić logiczny i uzasadniony biznesplan rozwoju produkcji. Działając razem muszą udokumentować wspólną sprzedaż i wtedy mogą otrzymać pieniądze na dalszy rozwój. Takie wsparcie w przypadku dużych organizacji producenckich we Francji, Hiszpanii, Włoszech, Holandii, Belgii wynosi nawet kilkadziesiąt milionów euro rocznie. Polscy sadownicy myślą jednak nadal, że poradzą sobie w pojedynkę. Są także nieufni wobec siebie. Narzekają, że nie mają pieniędzy, a zachowują się tak, jakby pieniędzy na wspólną udokumentowaną działalność nie chcieli. Nie chcą przyjąć zmieniających się reguły gry, w której tylko silne organizacje producentów są liczącym się partnerem dla dużych sieci sklepów czy supermarketów. Sadownicy niemieccy otrzymują corocznie z budżetu unijnego około 12 mln euro, mając znacznie mniejszą produkcję owoców niż my. Nasi sadownicy na razie nie otrzymują nic.

Grozi nam jednak jeszcze inne — poważniejsze — niebezpieczeństwo. Unijne duże organizacje producenckie i handlowe chcą wejść na polski rynek. Chcą pomóc w zorganizowaniu tego rynku, ale na swoich zasadach — "wyłapać" najlepszych producentów i pośredniczyć w sprzedaży polskich jabłek, gdyż wiedzą, że na handlu tanimi polskimi owocami można dobrze zarobić. Taki przebieg wydarzeń na pewno nie będzie sprzyjał rozwojowi polskiego sadownictwa i jest to czarny scenariusz, który jednak nie musi się zrealizować.

Może warto utworzyć nasze organizacje handlowe. Nie jest na to jeszcze za późno. R. Izdebski uważa, że w organizowaniu grup producentów w Polsce największą rolę odgrywa, jak na razie, tylko jedna organizacja, która kieruje się dobrem sadowników — jest nią ZSRP. Na pewno dotychczasowe działania (program "Zacznijmy wspólnie działać") zwiększyły wiedzę sadowników. Słuszna jest również idea wspólnej sprzedaży owoców poprzez nowo powstałą (dzięki zaangażowaniu członków ZSRP) Mazowiecką Spółdzielnię Owoców i Warzyw CENTRUM z siedzibą w Warce.

Polski paradoks

Z jednej strony my, sadownicy, możemy być dumni z tego, że mimo fatalnych rozwiązań w krajowym prawodawstwie dotyczącym rolnictwa, sadownictwo rozwija się bardzo dynamicznie. Wzrasta eksport, ale niestety spada jego opłacalność, gdyż jabłka sprzedajemy głównie na Wschód po bardzo niskiej cenie. Marżę "spijają" pośrednicy.

Rynek unijny corocznie sprowadza około 0,6 mln ton jabłek deserowych, głównie z Nowej Zelandii, RPA, Chile, USA. Polska jest w Europie jednym z największych producentów jabłek, a na rynki Unii dostarczamy rocznie średnio 1612 ton jabłek. Jest to znacznie mniej niż potrafią na tym rynku umieścić Czechy czy Słowenia. Określenie tego mianem paradoksu wydaje się więc słuszne, tak jak i stwierdzenia, że jeden z największych producentów jabłek nie jest znany na rynku europejskim, a jego owoce często postrzegane są jak produkt drugiej kategorii. To zaczyna się zmieniać, ale zbyt wolno. Handlowcy z Zachodu pytają o nasze jabłka, chcą je od nas importować. Dotychczas nie możemy zaoferować im dużych partii (przynajmniej 3–5 tysięcy ton) jednolitego towaru. To mogą zrobić tylko duże organizacje producenckie.

W dalszej części wykładu R. Izdebski prognozował przebieg wydarzeń w przypadku, gdyby powstały zorganizowane grupy producentów. Pojedynczy sadownik uzyska wtedy dodatkowo przychód roczny na poziomie około 0,1 zł do kilograma owoców, co przy rocznej produkcji na przykład 250 ton zwiększy roczny dochód gospodarstwa o 25 000 zł. Grupa 40 sadowników uzyska w sumie 1 mln zł. Na założenie i funkcjonowanie grupy można uzyskać dodatkowo pieniądze z unijnych funduszy operacyjnych. Za uzyskane przychody można kupić, na przykład, linię sortującą. Działając wspólnie można również taniej kupować środki produkcji.

Doceniajmy prawa rynku

Według prezesa ZSRP Mirosława Maliszewskiego, nie zdajemy sobie do końca sprawy, jak ważne są prawa rządzące rynkiem, którym można jednak manipulować poprzez różne instrumenty związane z dystrybucją i tak zwaną aktywizacją sprzedaży. Należy pamiętać, że obecnie mamy rynek konsumenta, a nie producenta. Klient wymaga nie tylko jabłek dużych, zdrowych i czerwonych, ale także twardych, soczystych i smacznych.

Indywidualny producent ma niewielki wpływ na rynek. Jeżeli chce sprzedać swój towar przy jego nadmiarze na rynku, może to uczynić poprzez obniżanie ceny, często poniżej kosztów produkcji. W Unii Europejskiej grupy producenckie starają się tak sterować rynkiem, ażeby podaż była równa, a nawet trochę niższa od popytu. W Polsce indywidualny producent zwykle ma zbyt mało towaru, którym zainteresowany jest kupujący. W handlu z Zachodem występuje u nas zjawisko "wąskiego gardła" — działając samodzielnie albo w małych grupach, nie potrafimy przygotować dużych partii jednolitego towaru. Kontrahent gotów jest zapłacić wysoką cenę za oczekiwany towar, ale życzy sobie dużych partii powtarzalnego towaru.
Pamiętajmy i o tym, że po wstąpieniu do UE produkty, które będą w obrocie krajowym, także wszystkie owoce wysyłane na eksport poza UE, będą musiały spełniać standardy unijne. Skończy się więc eksport gorszego towaru do Rosji.

Wstępując do UE mamy pewne szanse związane z uzyskiwaniem wyższych cen za nasze spełniające normy towary, ale tylko wtedy, kiedy sami będziemy tymi owocami handlować.