• 12-636-18-51
  • wydawnictwo@plantpress.pl
ogrodinfo.pl
sad24.pl
warzywa.pl
Numer 09/2004

KOSZMARNY SEN PLANTATORA

Borówka wysoka robi w ostatnich latach nie tylko europejską, ale światową karierę. W minionych pięciu latach powierzchnia uprawy tego gatunku na świecie wzrosła o 45%. Na tym rynku liczą się obecnie nie tylko Amerykanie (ich prymat sięga lat 30. ubiegłego wieku), ale również Chińczycy, którzy ostatnio założyli wprawdzie zaledwie jedną plantację, ale o powierzchni 10 000 ha. Borówkę uprawia się także w Chile. W Europie plantacje zajmują około 3600 ha, w tym 1400 ha w Niemczech oraz 1200 ha w Polsce. W naszym kraju obserwuje się gwałtowny wzrost zainteresowania tą uprawą, do czego niewątpliwie przyczyniły się pieniądze z programu SAPARD. Schemat jest dość typowy — jeżeli ceny hurtowe owoców nie spadają w zasadzie poniżej 10 zł/kg, to czego chcieć więcej? Możemy nawet wyrosnąć na europejskiego lidera.

Kłopot w tym, że większość zainteresowanych myśli o założeniu plantacji niewielkich — maksymalnie 2-, 3-hek­tarowych, zaś niewielu zastanawia się, gdzie sprzeda owoce za kilka lat. Z produkowanych obecnie w Polsce 3000–4000 ton borówki około 75% wywozimy za granicę, głównie do Niemiec. Lecz co będzie, gdy za parę lat europejska produkcja wzrośnie z obecnych 13 000–14 000 ton do około 40 000 ton, z których większość może pochodzić z Polski? Te interesujące dane zaczerpnąłem z opublikowanego w jakimś periodyku artykułu Jana Karwowskiego. Na postawione pytanie autor odpowiada iście apokaliptyczną wizją "uliczki" w Broniszach, gdzie wszyscy oferują do sprzedaży owoce borówki, a nie pojawia się ani jeden kupiec. Czas ucieka, a ceny spadają.

Czy to tylko koszmarny sen plantatora? Niestety, tegoroczna rzeczywistość na rynku owoców miękkich podpowiada, że nader łatwo sen może się stać jawą. Przybędzie nam jeszcze jeden sektor złożony z niewielkich producentów, którzy absolutnie nie będą partnerami dla zwierającego szeregi przetwórstwa (a będą go potrzebować). Wyniki ekonomiczne tego sektora, ulegające stałej poprawie od 2000 roku, przekonują, że jest to partner coraz silniejszy. Co mogą mu przeciwstawić producenci surowców? Protesty przeciwko drastycznie niskim cenom mogą być skuteczne tylko doraźnie. Daleki jestem oczywiście od potępiania zdesperowanych sadowników, walczących o swój byt. Przecież i w zachodniej Europie rozgrywają się wydarzenia dalekie od sielanki, by przypomnieć francusko-hiszpańską wojnę truskawkową sprzed paru lat czy protesty hiszpańskich producentów mandarynek przeciwko importowi chińskich przetworów z tych owoców po dumpingowych cenach.

Dynamika hurtowych cen jabłek na rynku warszawskim w sezonach 2002–2004

Jeżeli dochodzi do takich sytuacji, to znaczy, że nie ma mechanizmów sterujących danym sektorem rynku, albo, że istniejące są nieskuteczne. Obecna "złota wolność" rządząca rynkiem owoców miękkich dla przetwórstwa, sprowadza się do tego, że kontrahent ze "starej" UE wymusza na przetwórcy z Polski zaniżanie cen koncentratu soku jabłkowego czy mrożonek (argumentując możliwością tańszych zakupów koncentratu i truskawek z Chin czy wiśni z Turcji albo Serbii). Przetwórca z kolei stara się nabyć surowiec możliwie najtaniej. Najwygodniej mu zatem nabywać go "z wolnej ręki", bez wiązania się umowami kontraktacyjnymi oraz bez budowy zaplecza surowcowego. Ale to także rozwiązanie jedynie doraźne, zakładające, że zawsze istnieć będą producenci owoców, którzy zechcą inwestować w plantacje bez gwarancji zbytu. Ośmielam się twierdzić, że kandydatów do tak wyjątkowo skomplikowanego ekonomicznego samobójstwa będzie bardzo szybko ubywać. Przedstawiony mechanizm powoduje też, iż wszelkie przewidywania cen skupu, oparte na racjonalnych przesłankach, biorą w łeb z tej przyczyny, że mechanizm ten jest nieracjonalny.

Ucywilizować ten rynek może tylko system dopłat do produkcji oparty na zasadach rządzących rynkiem pomidorów. Ten, kto go wymyślił, miał świadomość, że nie jest to żadna dobroczynność. Przecież w innym przypadku, trzeba by było z kasy państwa członkowskiego czy unijnej wspomagać byłych plantatorów pozbawionych perspektyw uzyskania godziwych dochodów. Jeżeli na poziomie Wspólnoty zostaną określone limity produkcyjne, wysokość dopłat do mieszczącej się w nich produkcji oraz wykaz przetworów, do których produkcji surowce będą objęte dopłatami, to powstanie zaplecze surowcowe z prawdziwego zdarzenia, złożone z GP lub OP. Z takimi strukturami, a nie z pojedynczymi producentami, przetwórcy będą zawierali umowy kontraktacyjne, gdyż ogrodników niezrzeszonych będzie raptownie ubywać.

System dotyczący pomidorów sprawdził się już na zachodzie Europy i zaczyna się sprawdzać także u nas. W lipcu mieliśmy 21 GP oraz OP, z których aż 18 funkcjonowało na terenie województw: lubuskiego, kujawsko-pomorskiego oraz wielkopolskiego, a więc tam, gdzie koncentruje się produkcja pomidorów dla przetwórstwa. Grupy powstały, ponieważ producenci dostrzegli w nich jedyną gwarancję godziwych dochodów w perspektywie dłuższej niż rok.
Z pewnością tarć będzie wiele, bo rynkowa rzeczywistość nie przypomina czytanek dla dobrze ułożonych panienek, ale niewątpliwie jest to szansa na przetrwanie i rozwój.

Problem nie jest nowy, bo postulat objęcia systemem, podobnym jak dla pomidorów, produkcji owoców miękkich znalazł się w polskim stanowisku negocjacyjnym. Jak się wydaje, zabrakło jednak konsekwencji i determinacji w przeprowadzeniu tej sprawy do końca. Można mieć nadzieję, że teraz będzie inaczej. Pod naciskiem sadowniczych protestów problem został znowu nagłośniony, zaś perspektywa nieodległych wyborów skłoni polityków do dołożenia starań, aby rzecz w Brukseli skutecznie załatwić. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to nasza sprawa, a więc i dobra okazja, aby utworzyć skuteczną grupę nacisku, składającą się z przedstawicieli wszystkich zainteresowanych: producentów owoców, przetwórców oraz handlowców funkcjonujących na tym rynku. W prawie unijnym twór taki jest usankcjonowany i nazywa się organizacją międzybranżową. Na marginesie sporów warto przypomnieć, że w kontaktach z Komisją Europejską drużyna musi być jedna, aby była skuteczna. Wszelkie antagonizmy trzeba odłożyć, jeżeli nie na bok, to na jakiś czas.

"Opóźniony" rynek owoców

Chłodna i deszczowa wiosna oraz początek lata opóźniły wegetację. Na początku sierpnia ubiegłego roku naliczyłem 9 odmian "nowych" jabłek, w tym roku — zaledwie 5. Podobnie było ze śliwkami (odpowiednio 9 i 6 odmian). Rynek jabłek na początku sierpnia był bardzo ubogi.
Z atrakcyjniejszych pojawiły się jedynie owoce odmiany 'Geneva Early' i trochę 'Pirosa', którego znalazłem w handlu po raz pierwszy (dlatego pewnie po tak wysokiej cenie). To interesująca odmiana zarówno dla producentów, jak i nabywców — plenna, mało podatna na parcha, mączniaka oraz wytrzymała na mróz. Drzewa są łatwe do formowania. Jabłka są wprawdzie niezbyt efektowne, średniej wielkości, z paskowanym rumieńcem (trochę przypominają owoce odmiany 'James Grieve'), ale bardzo soczyste i smaczne.

Drogie były też owoce odmiany 'Geneva Early', do czego przyczynił się eksport na Wschód (proponowane ceny były niezłe: za owoce o średnicy powyżej 7,5 cm — 1,2 zł/kg, od 6 cm wzwyż — 1 zł/kg). 'Jerseymac' dopiero się pojawił na początku sierpnia, ale dobre ceny wynikały pewnie i z tego, że także te jabłka miały być eksportowane (mówiono o 1 zł/kg, co w przypadku tej odmiany w tym roku, jest nagrodą za skuteczną walkę z parchem).

Wysokość oraz dynamika średnich cen (w zł/kg) owoców wybranych gatunków i odmian na rynku warszawskim — sierpień 2004/sierpień 2003

odmiana 'Granny Smith'