zaczyna się, przynajmniej w Podegrodziu k. Nowego Sącza, co roku regularnie — 2 lutego. Sprawcami tego lokalnego fenomenu klimatycznego są tradycyjnie Spółdzielnia Ogrodnicza Ziemi Sądeckiej i Sadowniczy Zakład Doświadczalny w Brzeznej. W tym roku dołączyła jeszcze do nich Fundacja Karpacka "Zielone Technologie". Organizowane od wielu lat w tym dniu spotkanie sadowników ściągnęło tym razem nieco mniej producentów — śnieg zaskoczył nie tylko drogowców, ale i wielu gospodarujących dalej od głównych dróg i wyżej nad dolinami sadowników. Ci, którzy przekopali się przez zaspy do podegrodzkiego Domu Kultury, mogli dowiedzieć się o bieżącej sytuacji na krajowym i europejskim rynku jabłek. Według dr. Grzegorza Klimka (ISK), choć w ostatnich latach nasz eksport wzrósł dwukrotnie — do prawie 400 tys. ton — z powodu słabego zorganizowania się sadowników wciąż pozostajemy w tyle za Włochami i Francją produkującymi podobne, jak my, ilości tych owoców. A nasza produkcja rośnie, co przy stałym popycie krajowym oznacza, że tylko eksport może obronić dochody sadowników. Możemy się pocieszać bardzo dynamicznie rosnącym eksportem jabłek do "starej" Unii — w ostatnim sezonie sprzedaliśmy ich na ten rynek czterokrotnie więcej niż rok wcześniej, ale nadal są to ilości śladowe — 12,3 tys. ton! Nadal sprzedajemy głównie na Wschód (wywozimy tam 60% naszych jabłek). Od kilku lat liczy się też południe Europy, dokąd eksportujemy do 20% zbiorów tego gatunku.
Prof. dr hab. Augustyn Mika (ISK) przedstawiał propozycje modelu produkcji sadowniczej dla gospodarstw Podkarpacia. Do znanych i coraz częstszych tutaj sadów wrzecionowych mogą niebawem dołączyć te, w których drzewa prowadzone będą systemem kolumnowym — ich korony będą miały wyłącznie przewodniki i owocujące krótkopędy. Pozwoli to na zagęszczenie sadu — dotąd przekroczenie granicy 3000 drzew na hektarze było ryzykowne, a nawet nieracjonalne — nie każdy umiał sprostać, zwłaszcza w kilka lat po posadzeniu drzew, narastającym problemom. Kolumna może pozwolić na co najmniej ich złagodzenie. Próby z gęstością 11 tys. drzew na hektar pozwalają oczekiwać 100–150 t jabłek. Może warto spróbować? W tak gęstych — ale także i w mniej intensywnych sadach — nie tylko agrotechnika może sprawiać coraz więcej trudności. Rynek wymaga od kontrahentów stałej, pewnej produkcji jabłek najwyższej jakości. Jeszcze nie uwierzyliśmy w konieczność inwestowania w siatki przeciwgradowe, a już ostrzega się sadowników przed uszkodzeniami owoców powodowanymi przez nadmierne nasłonecznienie, przymrozki (temat stary, ale nierozwiązany nawet na Podkarpaciu, gdzie wody jest więcej niż w innych rejonach kraju) oraz ptaki. Notuje się wzrastające zainteresowanie ptaków już nie tylko czereśniami i wiśniami, ale także jabłkami, gruszkami, śliwkami, truskawkami, borówkami i malinami. Przy okazji — ten ostatni gatunek, jeśli jego owoce mamy traktować jako deserowe, wymaga daszków — osłon przed deszczem, bowiem jest bardziej podatny na szarą pleśń niż truskawka. Można się zżymać na opowieści o zakładaniu torebek na dojrzewające jabłka (sprawny robotnik może ich założyć dziennie ponoć do 6 tysięcy sztuk), ale proszę sobie przypomnieć, jak parę lat temu zaledwie reagowaliśmy na propozycje robienia napisów na owocach. Dzisiaj etykietki-naklejki pozwalające na otrzymanie przeróżnych okolicznościowych napisów są w Polsce produkowane masowo oraz na specjalne życzenie indywidualnych klientów
I jeszcze coś apetycznego na deser. Nie samym jabłkiem mogłoby stać nasze sadownictwo. A region sądecki zwłaszcza. Duże (na razie) perspektywy mają przed sobą owoce gatunków mniej albo wcale nieznanych — kariera kiwi czy znacznie bliższej borówki jest bardzo pouczająca. Można (by) zaoferować znudzonemu dobrobytem konsumentowi Unii żurawinę, dereń, rokitnik, świdośliwę, brusznicę. Niektórzy nasi koledzy sadownicy już "wystartowali" ze śliwą japońską czy gruszą azjatycką. Dla tych gatunków zaczęło się przedwiośnie — dobrze byłoby tego "sezonu" nie zmarnować
zaczyna się, przynajmniej w Podegrodziu k. Nowego Sącza, co roku regularnie — 2 lutego. Sprawcami tego lokalnego fenomenu klimatycznego są tradycyjnie Spółdzielnia Ogrodnicza Ziemi Sądeckiej i Sadowniczy Zakład Doświadczalny w Brzeznej. W tym roku dołączyła jeszcze do nich Fundacja Karpacka „Zielone Technologie”. Organizowane od wielu lat w tym dniu spotkanie sadowników ściągnęło tym razem nieco mniej producentów — śnieg zaskoczył nie tylko drogowców, ale i wielu gospodarujących dalej od głównych dróg i wyżej nad dolinami sadowników. Ci, którzy przekopali się przez zaspy do podegrodzkiego Domu Kultury, mogli dowiedzieć się o bieżącej sytuacji na krajowym i europejskim rynku jabłek. Według dr. Grzegorza Klimka (ISK), choć w ostatnich latach nasz eksport wzrósł dwukrotnie — do prawie 400 tys. ton — z powodu słabego zorganizowania się sadowników wciąż pozostajemy w tyle za Włochami i Francją produkującymi podobne, jak my, ilości tych owoców. A nasza produkcja rośnie, co przy stałym popycie krajowym oznacza, że tylko eksport może obronić dochody sadowników. Możemy się pocieszać bardzo dynamicznie rosnącym eksportem jabłek do „starej” Unii — w ostatnim sezonie sprzedaliśmy ich na ten rynek czterokrotnie więcej niż rok wcześniej, ale nadal są to ilości śladowe — 12,3 tys. ton! Nadal sprzedajemy głównie na Wschód (wywozimy tam 60% naszych jabłek). Od kilku lat liczy się też południe Europy, dokąd eksportujemy do 20% zbiorów tego gatunku.
Prof. dr hab. Augustyn Mika (ISK) przedstawiał propozycje modelu produkcji sadowniczej dla gospodarstw Podkarpacia. Do znanych i coraz częstszych tutaj sadów wrzecionowych mogą niebawem dołączyć te, w których drzewa prowadzone będą systemem kolumnowym — ich korony będą miały wyłącznie przewodniki i owocujące krótkopędy. Pozwoli to na zagęszczenie sadu — dotąd przekroczenie granicy 3000 drzew na hektarze było ryzykowne, a nawet nieracjonalne — nie każdy umiał sprostać, zwłaszcza w kilka lat po posadzeniu drzew, narastającym problemom. Kolumna może pozwolić na co najmniej ich złagodzenie. Próby z gęstością 11 tys. drzew na hektar pozwalają oczekiwać 100–150 t jabłek. Może warto spróbować? W tak gęstych — ale także i w mniej intensywnych sadach — nie tylko agrotechnika może sprawiać coraz więcej trudności. Rynek wymaga od kontrahentów stałej, pewnej produkcji jabłek najwyższej jakości. Jeszcze nie uwierzyliśmy w konieczność inwestowania w siatki przeciwgradowe, a już ostrzega się sadowników przed uszkodzeniami owoców powodowanymi przez nadmierne nasłonecznienie, przymrozki (temat stary, ale nierozwiązany nawet na Podkarpaciu, gdzie wody jest więcej niż w innych rejonach kraju) oraz ptaki. Notuje się wzrastające zainteresowanie ptaków już nie tylko czereśniami i wiśniami, ale także jabłkami, gruszkami, śliwkami, truskawkami, borówkami i malinami. Przy okazji — ten ostatni gatunek, jeśli jego owoce mamy traktować jako deserowe, wymaga daszków — osłon przed deszczem, bowiem jest bardziej podatny na szarą pleśń niż truskawka. Można się zżymać na opowieści o zakładaniu torebek na dojrzewające jabłka (sprawny robotnik może ich założyć dziennie ponoć do 6 tysięcy sztuk), ale proszę sobie przypomnieć, jak parę lat temu zaledwie reagowaliśmy na propozycje robienia napisów na owocach. Dzisiaj etykietki-naklejki pozwalające na otrzymanie przeróżnych okolicznościowych napisów są w Polsce produkowane masowo oraz na specjalne życzenie indywidualnych klientów
I jeszcze coś apetycznego na deser. Nie samym jabłkiem mogłoby stać nasze sadownictwo. A region sądecki zwłaszcza. Duże (na razie) perspektywy mają przed sobą owoce gatunków mniej albo wcale nieznanych — kariera kiwi czy znacznie bliższej borówki jest bardzo pouczająca. Można (by) zaoferować znudzonemu dobrobytem konsumentowi Unii żurawinę, dereń, rokitnik, świdośliwę, brusznicę. Niektórzy nasi koledzy sadownicy już „wystartowali” ze śliwą japońską czy gruszą azjatycką. Dla tych gatunków zaczęło się przedwiośnie — dobrze byłoby tego „sezonu” nie zmarnować