• 12-636-18-51
  • wydawnictwo@plantpress.pl
ogrodinfo.pl
sad24.pl
warzywa.pl
Numer 08/2005

MAMY PROFESJONALNY ZWIĄZEK SADOWNIKÓW

Korzystając z przerwy w obradach walnego zebrania delegatów Związku Sadowników Rzeczpospolitej (czyt. HO 7/2005) poprosiłem przewodniczącego ZSRP Mirosława Maliszewskiego o kilka zdań dla "Hasła Ogrodniczego".

— Co to znaczy "profesjonalny związek"?

M. Maliszewski: Ludzie reprezentujący ZSRP w różnych instytucjach i zabierający głos
w dyskusjach znają dobrze prawo polskie w zakresie rolnictwa, w tym sadownictwa, a także prawo unijne. Znają tendencje zachodzące na rynkach światowych, wiedzą, jak wygląda na nich handel produktami ogrodniczymi. Mają więc wiedzę, która pozwala im na merytoryczną dyskusję na najwyższym poziomie i nie dają się zapędzać w kozi róg. Grono osób znających polskie i unijne uregulowania prawne w sadownictwie oceniam na nie więcej niż 10 osób, w tym co najmniej 3 to nasi członkowie.

Od początku istnienia związku chcieliśmy poznać źródła kryzysu ekonomicznego sadownictwa — przyczyny płacenia przez przemysł tak niskich cen. Analizowaliśmy dane z zakładów, z giełd światowych, porównywaliśmy je. Sprawdzaliśmy, jakimi produktami, za ile handluje się na świecie, gdzie są centra produkcji sadowniczej, gdzie jest zlokalizowane przetwórstwo, jakie są zależności między cenami koncentratów z różnych owoców. Przed sformułowaniem własnych rozwiązań prawnych musieliśmy poznać polskie i unijne prawodawstwo. Brakowało nam też tego, co i dzisiaj jeszcze nieraz jest widoczne, ludzi potrafiących dobrze zorganizować i sprawnie poprowadzić zebranie, sporządzić protokół. Wejście do władz samorządowych dało naszym ludziom tę potrzebną wiedzę i praktykę administracyjną, nauczyło nas podstaw prawa gospodarczego.

— Udział związku w wyborach do samorządu ocenia Pan

MM: pozytywnie! To była słuszna decyzja. Poza tym, że mamy wpływ na to, co się na naszym terenie dzieje, jest to dobra szkoła działania.

— Czy we wsiach, gminach widać, że współgospodarzą w nich sadownicy?

MM: Myślę, że widać, i że ludzie to doceniają. Oczywiście nie da się zrobić jakiegoś szybkiego skoku jakościowego o kilka poziomów. Natomiast widać racjonalne wydawanie środków publicznych tam, gdzie nasi koledzy są radnymi. To samo mogę powiedzieć o szczeblu powiatu grójeckiego.

— Czy ZSRP ma jakiś własny dorobek w dziedzinie kształcenia swoich kadr i szerzej — sadowników?

MM: Zrealizowaliśmy dwa duże projekty. Pierwszy był promocją spółdzielczości jako formy organizowania się sadowników w grupy producenckie. Kilka takich grup powstało — głównie za sprawą ludzi, którzy kiedyś otarli się lub ocierają o nasz związek. Drugi — to "Unijne vademecum sadownika", w którym uczyliśmy, jak najskuteczniej korzystać ze środków pomocowych Unii Europejskiej. I ich wykorzystanie przez naszych sadowników jest rewelacyjne! Oczywiście, to nie jest tylko nasza zasługa — szkolenia tego typu prowadziło i nadal je organizuje wiele instytucji, ale my staraliśmy się docierać jak najbliżej do sadownika — szkoleń odbyło się kilkadziesiąt. Związek służy też dokładnym doradztwem przygotowując dla sadowników konkretne projekty przedsięwzięć, jakie mogą być wspomagane pieniędzmi z UE.

— Jak — Pana zdaniem — postrzegany jest związek przez sadowników niezrzeszonych?

MM: Po pierwszym okresie euforii, kiedy wielu przystępowało do związku oczekując, że w ciągu roku czy dwóch uda nam się sadownictwo wydźwignąć zapewniając producentom owoców wysokie ceny zbytu — a tego nie dało się tak od razu zrobić, trzeba do tego dochodzić drogą ewolucyjną — niektórzy się rozczarowali. Natomiast te nowe rejony — widoczne na dzisiejszym zjeździe — których nikt dotąd w taki sposób nie reprezentował, przystępujące do naszych struktur, widzą w nas jakąś szansę, oceniają naszą działalność — jak sądzę — obiektywnie i pozytywnie. Być może po roku, dwóch, trzech też niektórzy będą zawiedzeni, bo liczą na natychmiastowe efekty. Ale rynek światowy jest jeden — truskawek czy jabłek sprzeda się na nim tyle, ile można, a nie dwa razy tyle, czyli tyle, ile by się chciało Dziwią się natomiast ci, którzy nadal stoją z boku, biernie przyglądając się otoczeniu, nie będąc naszymi członkami. Myślę, że niemało jest osób, którym działalność Związku Sadowników Rzeczpospolitej Polskiej wydaje się zbyteczna.

— Co dzisiaj mogłoby być najlepszym(i) probierzem(ami) siły związku?

MM: Najlepszym wskaźnikiem, że związek idzie w dobrą stronę, jest powstawanie nowych oddziałów naszej organizacji. Tę kadencję władz — pierwszą pełną, czteroletnią — zaczynaliśmy mając kilka terenowych struktur w gminach powiatu grójeckiego. Teraz jest ich czterdzieści w kilku województwach. Docierają do nas także sygnały o próbach organizowania się nowych oddziałów w różnych rejonach Polski.

— Jaka jest hierarchia ważności podejmowanych przez związek działań — którym z nich poświęcacie najwięcej czasu, wysiłku, uwagi?

MM: Łatwiej mi powiedzieć, którym sprawom poświęcamy najmniej czasu. Robimy wiele, ale nie potrafimy się "sprzedać". Nie ma czasu, by napisać dobry artykuł do własnego biuletynu czy do prasy, zadbać o to, by związek pojawił się w telewizji czy dał się usłyszeć w radiu. Biję się za to w piersi Jedynym wytłumaczeniem jest tempo naszej pracy. Niemal codziennie jedna lub kilka osób uczestniczy w spotkaniu czy rozmowach, reprezentując sadowników. Ponadto każdy z nas ma swoje prywatne gospodarstwo, z którego musi zarobić na życie i rozwój, ale także na działalność związkową. Dowodem na to może być sytuacja w skupie owoców miękkich w ubiegłym sezonie. Nasza organizacja już kilka lat temu sygnalizowała mogący pojawić się tuż po naszej akcesji do UE kryzys. Przedstawialiśmy kilka pomysłów, uczestniczyliśmy w różnych zespołach roboczych, między innymi przy ówczesnym wiceministrze rolnictwa odpowiedzialnym za przebieg negocjacji przedakcesyjnych Jerzym Plewie. W pierwszych miesiącach po naszym wstąpieniu do Unii wielokrotnie domagaliśmy się działań na forum UE (system dopłat, funkcjonowanie organizacji producenckich, ochrona przed produktami chińskimi), wreszcie przeprowadziliśmy akcję niedostarczania owoców. Jej skutkiem była dyskusja w Sejmie i Senacie, Parlamencie Europejskim, wielokrotne dyskusje w Ministerstwie Rolnictwa. Dziś wiele osób i organizacji (głównie partii politycznych) próbuje sobie przypisywać zasługi, pomniejszając w sposób nieraz nieelegancki rolę Związku Sadowników Rzeczpospolitej Polskiej. Podobnie w sprawie owoców deserowych. Wielokrotnie spotykaliśmy się z podmiotami handlowymi zajmującymi się eksportem, z grupami producentów, próbowaliśmy utworzyć federację tychże podmiotów, wreszcie proponowaliśmy zmiany prawne w ramach wspólnej organizacji rynku owoców i warzyw na różnych forach — krajowych i międzynarodowych.

Na to wszystko mamy dowody. Ale niektórzy podejmują próby umniejszenia naszych zasług w tym zakresie. Nasza reakcja na te zachowania — przyznaję — nieraz jest żywiołowa, ale czy może być inna? Wychodzimy z założenia, które być może w części trzeba zweryfikować —"mało gadać, a więcej robić". Widać inni wolą dużo mówić, sobie przypisując zasługi, a działania są sporadyczne, mizerne. Chcemy współpracy, ale okradać się z dorobku nie pozwolimy. Jednocześnie jesteśmy pełni uznania dla dorobku innych.

— Na walnym zebraniu w Warce powiedział Pan, że rynek owoców powinien być sterowany. Kto miałby nim sterować?

MM: Wydaje się, że nasz rynek ogrodniczy jest wolny — i rzeczywiście nie ma tu takich mechanizmów, jak chociażby na rynkach mięsa, zboża czy cukru, gdzie są kontyngenty, limity, ceny minimalne. Odwiedzając organizacje producentów w wielu krajach Europy nieraz obserwowaliśmy skutki działań albo same działania mające na celu osiągnięcie zamierzonego przez jakąś grupę rezultatu. Na przykład dogadywano się co do taktyki mającej umożliwić osiągnięcie w danym sezonie konkretnej ceny określonej odmiany. Rynek ogrodniczy jest w Europie regulowany dzięki powszechności systemu umów kontraktacyjnych — bez ich zawarcia żaden nowy uczestnik rynku nie ma gwarancji sprzedaży swoich owoców czy warzyw. Rozeznanie potrzeb rynku mają organizacje producentów — jeśli widzą one, że rynek potrzebuje jakiegoś asortymentu, propagują wśród swoich członków daną uprawę, kupują zbiory, odprzedają swoim stałym kontrahentom. To poważny element regulacyjny naszej branży. My też potrzebujemy silnych podmiotów gospodarczych będących pod kontrolą ogrodników i ściśle współpracujących z zakładami przetwórstwa owocowo-warzywnego, supermarketami czy eksporterami. Związek takiej roli nie będzie pełnił — naszą rolą jest dbanie o dobre prawo służące rozwojowi podmiotów gospodarczych, a ich z kolei — prowadzenie działalności gospodarczej. Przykładem, że w sadownictwie europejskim nie ma wolnego rynku, jest koniec sezonu sprzedaży jabłek w bieżącym roku, kiedy to ceny uzyskiwane przez naszych producentów były zdecydowanie niższe niż osiągane przez producentów w Holandii, Belgii czy Włoszech. Tamtejszy rynek nie jest oczywiście sterowany przez państwo. Robią to funkcjonujące tam podmioty gospodarcze. Rolą państwa jest stworzenie ku temu warunków.

— Dziękuję za rozmowę.

rozmawiał Piotr Grel