• 12-636-18-51
  • wydawnictwo@plantpress.pl
ogrodinfo.pl
sad24.pl
warzywa.pl
Numer 01/2000

POLSKIE OGRODNICTWO W DRODZE DO UE

O ekonomicznych problemach krajowego ogrodnictwa i sposobach ich rozwiązania, przed przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej, dyskutowano 14 i 15 grudnia ubiegłego roku w Lublinie.
Przedstawiono obecną sytuację w poszczególnych gałęziach ogrodnictwa oraz szanse i zagrożenia, jakie niesie dla nich członkostwo Polski we Wspólnocie. O ogromnym zainteresowaniu konferencją może świadczyć fakt, że jej uczestników z trudem pomieściła sala wykładowa tamtejszej uczelni.
Ryszard Kozubek przedstawił prace trwające obecnie w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Zakończono już przegląd prawodawstwa unijnego i polskiego dotyczącego roślin ozdobnych oraz opracowano projekt ustawy o rynku owoców i warzyw. Znajdą się w niej, między innymi, wymagania jakościowe dla tej grupy produktów, zasady ich wycofywania z rynku (ze względu na koszty planuje się, że ten system interwencji rynkowej nie wejdzie w życie wcześniej niż w 2003 roku, czyli w pierwszym planowanym, terminie przyjęcia Polski do UE) oraz warunki prawne dla tworzenia funduszów operacyjnych. O tych ostatnich nie mówi bowiem ustawa o grupach producenckich, której wprowadzenie zaplanowano od lipca bieżącego roku (o ile do tego czasu w końcu uporają się z nią nasi politycy). Prawne uregulowanie działalności grup producentów rolnych jest obecnie najbardziej palącym problemem, gdyż tylko przez te organizacje może popłynąć unijna pomoc dla polskiego ogrodnictwa. Gdyby udało się więc dotrzymać lipcowego terminu, jeszcze w tym roku zrzeszeni ogrodnicy mogliby skorzystać ze środków z programu SAPARD (piszemy o nim na str. 22). Stopień zorganizowania producentów powinien wpłynąć na krajowe przetwórstwo owocowo-warzywne. Unia przewiduje bowiem także pomoc dla zakładów przetwórczych, ale pod warunkiem zawarcia przez nie umów kontraktacyjnych z grupami producenckimi.
Profesor Kazimierz Kubiak przypomniał, że przetwórstwo to jedyny dział ogrodnictwa, w którym wartość eksportu przewyższa tę uzyskiwaną z importu. Przetwórstwo to równocześnie ogromny rynek zbytu dla polskich producentów, na który co roku trafia średnio około 60% ogólnych zbiorów owoców i 10% warzyw. Do 1998 roku przemysł owocowo-warzywny rozwijał się pomyślnie. Obecnie stanęliśmy jednak u progu kryzysu. Załamała się produkcja, rosną niesprzedane zapasy, a wiele zakładów bankrutuje lub nie może wykorzystać swoich mocy przerobowych. Bez pomocy państwa szanse uratowania się przed zapaścią są niewielkie. Warunkami powodzenia polskiego przetwórstwa po naszym wejściu do Unii będzie utrzymanie w profilu produkcji tych produktów, które dotychczas najlepiej się sprawdziły i nie są produkowane w UE, czyli przede wszystkim soków i mrożonych owoców miękkich, a w ograniczonym zakresie mrożonek warzywnych. Przed laty nasze przetwórstwo stymulowało produkcję ogrodniczą. Dzisiaj sadownicy i warzywnicy wycofują się z upraw dla tej branży, nie mając żadnej pewności, czy uda im się sprzedać swój towar i za ile. Dlatego niezbędne jest zadbanie o stałą podaż surowców, którą zapewnić mogą jedynie wieloletnie umowy kontraktacyjne z grupami producenckimi. Musimy także wywalczyć prawne warunki pomocy dla przemysłu owocowo-warzywnego, jednolite z obowiązującymi w krajach Wspólnoty oraz wynegocjować rozszerzenie listy surowców wspomaganych unijnymi dotacjami o owoce miękkie, które mogłyby się stać naszym czołowym produktem eksportowym.
Profesor Wojciech Ciechomski próbował odpowiedzieć na pytanie, co zrobić, aby program budowy rynków hurtowych w Polsce nie okazał się straconą szansą. Dla ich ratowania najważniejsze jest niezwłoczne organizowanie rynków producenckich, o których dotychczas najczęściej zapominano. Tymczasem doprowadzenie do koncentracji jednorodnej produkcji według ujednoliconych technologii oraz pilne rozwiązanie problemu wspólnego przechowywania i sprzedaży produktów ogrodniczych, to jedyny sposób na to, aby nasi producenci stali się atrakcyjnym partnerem dla odbiorców krajowych i zagranicznych. Sfera produkcyjna musi być głównym polem interwencji ze strony państwa i unijnych funduszy pomocowych. Grupy producenckie mogą stać się dostawcami dla szybko rozwijających się w Polsce sieci super- i hipermarketów. Według szacunków, w latach 1999–2000 placówki te, które wchodzą już i do mniejszych miast, osiągną aż 30% w ogólnych obrotach warzywami i owocami. Profesor przypomniał, że ciągle mamy jeszcze w naszym kraju olbrzymie możliwości powiększenia konsumpcji tych produktów. Przeciętny Polak spożywa rocznie o 20–40% warzyw i o 50–75% owoców mniej niż mieszkaniec UE, a w części polskich budżetów rodzinnych przeznaczonej na żywność wydatki na warzywa i owoce zajmują drugie miejsce po mięsie. W najbliższych latach model spożycia będzie się ciągle zmieniał w kierunku korzystnym dla zdrowia. Zwiększone zapotrzebowanie na świeże i przetworzone produkty ogrodnicze pozwoli powiększyć krajową produkcję warzyw o 1–1,5 mln ton, a owoców o 0,5–1 mln ton. Duże szanse mają promowane produkty (na przykład tak zwane ekologiczne) oraz nowe gatunki i odmiany (wzorem borówki wysokiej, która już zadomowiła się na naszym rynku).
Wejście naszego kraju do UE najbardziej zagraża polskiemu kwiaciarstwu, a szczególnie producentom kwiatów ciętych. Omawiająca ten problem docent Lilianna Jabłońska określiła swoje wystąpienie jako "kubeł zimnej wody na głowy naszych kwiaciarzy". Od 1993 roku rośnie w Polsce powierzchnia upraw roślin ozdobnych pod osłonami, a od 1996 roku ceny kwiatów ciętych rosną szybciej niż ceny środków produkcji. Obecnie sytuacja polskiego producenta kwiatów ciętych jest o wiele korzystniejsza niż holenderskiego. Holender, aby zapłacić za 1 GJ energii cieplnej, musi sprzedać 2–3 razy więcej kwiatów niż Polak. Godzina pracy kosztuje producenta holenderskiego kilkadziesiąt sztuk kwiatów, polskiego zaś — kilka. Podobnie wyglądają ekwiwalenty energii elektrycznej, nawozów czy benzyny. Jednak, tak wydawałoby się korzystne relacje cenowe, nie spowodowały wzrostu efektywności produkcji. Polskie gospodarstwa kwiaciarskie dalej są w większości niewielkie (średnia powierzchnia upraw kwiaciarskich pod osłonami w polskim gospodarstwie wynosi 269 m2, w holenderskim — 8 tys. m2), a jednostkowe koszty produkcji bardzo wysokie. Obecnie plony róż i gerber w naszym kraju są odpowiednio 2 i 1,3 raza mniejsze niż w Holandii, a wydajność pracy przy produkcji tych gatunków także odpowiednio 6 i 5,5 raza mniejsza. Nie wydaje się więc prawdopodobne, aby udało się nam dogonić Holendrów w ciągu kilku lat, jakie zostały przed przyjęciem do UE. Z jednej strony wynika to z ciągłej opłacalności polskiej produkcji w dotychczasowych warunkach, z drugiej — z braku kapitału na zmiany.
Zniesienie barier celnych z krajami piętnastki postawi większość producentów (przede wszystkim tych uprawiających kwiaty na małej powierzchni) na przegranej pozycji. Obecnie średnie cło na wszystkie kwiaty importowane do Polski wynosi 35%. Dzięki temu na krajowym rynku udaje się sprzedawać, na przykład róże, w przeliczeniu po 0,5 USD, podczas gdy w Holandii kosztują one o połowę mniej. Otwarcie granic spowoduje spadek notowań polskich kwiatów ciętych do europejskiego poziomu, przy równoczesnym wzroście cen środków produkcji. Szansą dla producentów może być zmiana profilu produkcji na rośliny doniczkowe i ewentualnie rabatowe, których jednostkowe koszty transportu są wielokrotnie wyższe niż kwiatów ciętych, przez co import jest mniej opłacalny.
Większe od kwiaciarstwa szanse po integracji z UE ma polskie warzywnictwo, którego sytuację przedstawił Jan Świetlik. Towarowa produkcja warzyw daje nam obecnie piąte miejsce we Wspólnocie. Jednak z prawie 4 mln ton tych produktów eksportujemy tylko 8–10% (w tym warzywa przetworzone). Na europejskim rynku warzyw świeżych, polskich — poza cebulą — prawie nie ma. W eksporcie do Niemiec, największego unijnego importera, wyprzedziły nas nawet Austria (produkuje 10 razy mniej niż my), Turcja, Węgry, czy Nowa Zelandia, nie wspominając o takich potentatach, jak Holendrzy i Hiszpanie, którzy opanowali po 30–35% tamtejszego rynku. Od 1997 roku ilość warzyw wysyłanych z Polski za granicę maleje, a sprowadzanych rośnie. Trudno to wytłumaczyć wysokimi cłami, gdyż te na marchew, buraki czy kapustę wynoszą obecnie w Unii 10–14% i są o wiele wyższe od polskich na takie same produkty (20–25% od wartości), nie mówiąc już o cłach kwotowych na pomidory czy ogórki. Niskie taryfy celne nie są więc przeszkodą utrudniającą nam dostęp do rynków unijnych. Problemem są wymagania jakościowe, rozdrobnienie produkcji i podaży, brak regulacji rynku ogrodniczego (na przykład zasad wycofywania towaru) oraz przestarzała technologia produkcji, wynikająca najczęściej z niedoinwestowania gospodarstw. Na Zachodzie przygotowanie warzyw do późniejszego obrotu rozpoczyna się już na początku cyklu produkcyjnego, a największe znaczenie ma sposób ich traktowania po zbiorze (mycie, suszenie, konfekcjonowanie, itp.). Według danych z 1996 roku w Polsce było 1,632 mln gospodarstw z uprawami warzyw, w tym około 56 tys. z produkcją towarową na powierzchni powyżej 0,5 hektara. Dla porównania, w 1994 roku w całych Niemczech funkcjonowało tylko 20 643 gospodarstwa warzywnicze, a w Holandii (w 1998 r.) — 12 190. Średnia powierzchnia upraw warzyw w tych dwóch państwach wynosiła odpowiednio 4,44 i 4,28 ha.
O niskim poziomie agrotechniki w Polsce świadczą plony podstawowych gatunków, niższe o 30–50% od osiąganych w Niemczech. Tych wskaźników nie da się szybko poprawić bez dużych inwestycji. Na te z kolei nie wystarczą jedynie środki finansowe producentów. Potrzebna jest dodatkowo pomoc dla grup producenckich z budżetu państwa oraz funduszy Wspólnoty. W najbliższej przyszłości podstawowym rynkiem zbytu dla naszych producentów warzyw pozostanie jednak Polska. Można liczyć na krajowy wzrost spożycia i rosnące zapotrzebowanie na te produkty. Wzorem Zachodu będziemy kupować więcej pomidorów, kalafiorów, papryki, sałat i niektórych mało dotąd popularnych gatunków, mniej natomiast marchwi późnej, kapusty i buraków ćwikłowych. Producenci muszą się więc przygotować na urozmaicenie oferty gatunkowej i odmianowej oraz ograniczyć sezonowość podaży. W przeciwnym przypadku lukę rynkową wypełni import.
Po integracji z UE w trudnej sytuacji mogą się znaleźć krajowi producenci warzyw pod osłonami, którzy od kilku lat zwiększają powierzchnię upraw. Zniesienie barier celnych spowodowało, na przykład w Niemczech i Wielkiej Brytanii, spadek powierzchni zajętej przez warzywa pod osłonami odpowiednio o 29 i 40%, w wyniku konkurencji z producentami z regionów o korzystniejszym klimacie, głównie Hiszpanią. Jeżeli jednak uda nam się zwiększyć efektywność produkcji i przeprofilować strukturę upraw, to mamy szansę stać się trzecim (po Holandii i Belgii) producentem warzyw pod osłonami w Europie Środkowej i Północnej (nie licząc państw z południa naszego kontynentu). W polskich szklarniach i tunelach foliowych liczą się dotychczas pomidory, ogórki i papryka, w Holandii i Belgii duży procent nasadzeń zajmują także oberżyna, kalarepa (same Niemcy importują rocznie około 140 tys. ton tego warzywa), rzodkiewka, sałata i kalafiory. Bardzo ważne będzie też przekonanie klienta o lepszej jakości warzyw wyprodukowanych w kraju, co pozwoli uzyskać za nie wyższe ceny.
Profesor Eberhard Makosz stwierdził, że chociaż w większości przypadków produkcja jabłek jest w Polsce bardziej opłacalna niż w państwach UE, to wielkim błędem byłoby stwierdzenie, że nasze sadownictwo będzie konkurencyjne dla unijnego. Aby tak się stało musimy jeszcze bardzo dużo zmienić. Od początku lat 90. spada w Polsce produkcja owoców przy niezmieniającej się powierzchni przeznaczonej pod ich uprawę. Podobnie jak w innych gałęziach ogrodnictwa, także w sadownictwie wciąż za dużo mamy sadów i plantacji o małym stopniu intensywności — nowoczesne nasadzenia zajmują zaledwie 10% ogólnej powierzchni upraw. Musimy także powiększać gospodarstwa oraz rozwijać i wspierać grupy producenckie, gdyż w ten sposób będzie można zaoferować odbiorcom duże i jednolite partie owoców, współpracować i negocjować wieloletnie umowy kontraktacyjne z zakładami przemysłowymi oraz uzyskać dogodne kredyty preferencyjne i pomoc finansową na inwestycje. Jedną z pilniejszych potrzeb jest budowa chłodni, bez których po wstąpieniu do UE produkcja jabłek będzie mało opłacalna lub wcale nie będzie przynosić zysków. Być może, należałoby wrócić do rejonizacji produkcji na terenach z cieplejszym klimatem i tam kierować większe środki finansowe (na przykład z budżetu państwa). W negocjacjach z UE trzeba podjąć próbę uznania produkcji roślin jagodowych w Polsce za priorytetową (ten postulat powtarzał się zresztą i w innych wystąpieniach).
Ważnym problemem na rynku krajowym i zagranicznym jest promocja polskich owoców. W poszczególnych krajach unijnych przeznacza się na nią ogromne fundusze (jak wcześniej stwierdził profesor Wojciech Ciechomski, aby promocja jakiegoś produktu przyniosła efekty, trzeba na nią przeznaczyć około miliona dolarów). Nasze jabłka miały szansę zostać pokazane za granicą, jak dotąd, tylko w Berlinie. Argumentem w negocjacjach na temat jakości i konkurencyjności polskich owoców mogłoby być, na przykład, potwierdzenie na podstawie analiz tego, że nasze sady i plantacje nie różnią się od tych z integrowaną produkcją w UE, a polskie owoce nie zawierają szkodliwych pozostałości środków chemicznych.